KUPUJĄC U NAS, WSPIERACIE MISJE W RÓŻNYCH KRAJACH

W czasie pandemii, zachęcani ze wszystkich stron aby pozostać w naszych domach szukamy czegoś co wypełni czasami aż nadmiar naszego wolnego czasu. W codzienności zabiegani i zmęczeni może już zapomnieliśmy jak owocnie wykorzystać taki czas. Ucząc się tego na nowo zapraszamy do lektury, "historii życia", naszego brata Bogdana, który ponad 30 lat przeżył na misjach w Gwatemali, Salwadorze i Hondurasie.

Czas mego pobytu w Ameryce Centralnej, zbliża się do wieku Jezusowego. Przyjechaliśmy do Gwatemali razem z ojcem Stanisławem Filipkiem w 1985 roku, po ponad miesięcznym oczekiwaniu na nasze wizy w Rzymie, gdzie doświadczyliśmy wielkiej gościnności ówczesnego definitora generalnego, ojca bp Antoniego Dydycza, jak też innych braci Polaków, którzy wówczas studiowali.

Zbliżając się do 33 rocznicy mego przyjazdu do Ameryki Centralnej, chcę przynajmniej ogólnie napisać na temat mego pobytu i mojej pracy na tej ziemi, którą mogłem zrealizować na większą chwałę Boga i pożytek ludzi.

Wracając w myśli do lat 70-tych pamiętam do dnia dzisiejszego, wyjazd z Polski do Gwatemali o. Jana Bartnowskiego i o. Zygmunta Prusińskiego. Mniej więcej w tych samych latach, współbracia z prowincji krakowskiej, przygotowywali się do pracy misyjnej w Gwatemali. Jednak z różnych powodów, dość szybko wrócili do Polski, albo też wyjechali do innego kraju, najdłużej z nich utrzymał się o. Damian Delekta z którym utrzymuję kontakt. Powstaje pytanie, dlaczego w życiu i pracy naszej prowincji pojawiła się możliwość pracy misyjnej w Gwatemali. Jeżeli chodzi o ludzki wymiar odpowiedzi, to chyba przez ojca Jose Marqueza Pavona kapucyna hiszpańskiego, który pracował na tej ziemi przez ponad 40 lat. Kilka lat temu powrócił do swojej prowincji. On wiedział, że w obu prowincjach kapucyńskich w Polsce było dużo powołań, zaczął więc nas odwiedzać i szukać braci do pracy misyjnej w Gwatemali. Pamiętam jak przyjmowaliśmy go w klasztorze w Warszawie. Opowiadał wszystkim o swojej pracy misyjnej w Gwatemali i o projekcie przeszczepienia naszego zakonu do wszystkich krajów Ameryki Centralnej. Nie bez znaczenia były też opinie naszych pierwszych misjonarzy przebywających na urlopach w Polsce. Mówili nam o braku kapłanów i wielkich parafiach, w których pracowali. Te opinie miały wpływ na decyzje współbraci, którzy z naszej prowincji pracowali lub nadal pracują w Gwatemali.

W roku naszego przyjazdu do Gwatemali w tutejszej wiceprowincji pod wezwaniem Matki Bożej-Nadziei, która terytorialnie obejmowała 5 krajów Ameryki Centralnej i Panamę, była grupa kapucynów obcokrajowców, dzięki którym były już pierwsze powołania tubylcze do naszego zakonu. Byli bracia z różnych prowincji ze Stanów Zjednoczonych, z Hiszpanii i my, Polacy.

Dzięki łasce Bożej i także pracy powołaniowej i duszpasterskiej realizowanej przez tyle lat, stan liczbowy współbraci między obcokrajowcami a tutejszymi zaczął się wyrównywać. Z upływem czasu doszło do przewagi liczebnej tutejszych nad obcokrajowcami. Obecnie w naszej kustodii na 30 współbraci o ślubach wieczystych, jest nas tylko pięciu Polaków i jeden ze Stanów Zjednoczonych.

Pomału staje się rzeczywistością plan przeszczepienia naszego zakonu do Ameryki Centralnej, zrodzony w sercu ojca Marqueza i wspartego przez tylu współbraci z różnych krajów jak i obecnie przez tubylców.

Nasz wkład w życie wcześniej wiceprowincji, a obecnie kustodii był i jest bardzo wielki. Pracowaliśmy rozwijając duszpasterstwo i realizując różne projekty charytatywne i infrastrukturalne, przepraszam że tak napiszę, więcej niż współbracia innych narodowości. Nawet niektórzy współbracia mieli nam za złe, że pracujemy tyle, pytając nas szczególnie o źródło pieniędzy. Źródłem środków finansowych dla naszych projektów było i jest zaufanie instytucji międzynarodowych i ludzi dla których pracujemy. Wśród tutejszych ludzi mamy bardzo dobrą opinię, jako dobrzy pracownicy, ponieważ jak mówią, pracujemy duszpastersko i materialnie. Każdy z nas Polaków, który pracował tutaj mniej lub więcej czasu poświęcił się ludziom, pracuje bardzo dużo, nie tylko odprawiając Msze św. czy też spowiadając, ale też szukając pieniędzy po świecie, aby pomóc ludziom w budowie kaplicy lub w realizacji innego projektu charytatywnego. Do dnia dzisiejszego ludzie wspominają bardzo dobrze o. Stanisława Filipka, którego widać na zdjęciu umieszczonego na tablicy w kaplicy, którą wybudował w wiosce Nochan.

Po tylu latach naszej obecności i pracy, przynajmniej niektórzy współbracia tubylcy już się zdążyli przyzwyczaić do naszej pracy, obecnie już pracujemy spokojniej. Mamy świadomość, że pierwszym naszym obowiązkiem jest życie zakonne. Uczestniczymy w pełni w życiu kustodii, wspomagając jej rozwój duchowy i liczebny.

Następnym wielkim polem naszej pracy było i jest duszpasterstwo parafialne. Do naszej kustodii należy 9 domów zakonnych, w tym tylko w 2 z nich, gdzie jest postulat i nowicjat, współbracia kapłani nie mają obowiązków duszpasterskich w parafiach. Parafie tutejsze w większości są bardzo duże, jeżeli chodzi o terytorium i zaludnienie.

Po moim przyjeździe do Gwatemali, miałem tylko 5 tygodniowy kurs języka hiszpańskiego w stolicy-Gwatemala. Mieszkałem w naszym klasztorze, gdzie gwardianem i proboszczem był o. Jose Marques Pavon, który już po 3 tygodniach nauki języka, wyznaczał mi Msze św. z kazaniem w niedziele.Po ukończeniu kursu nauki języka, posłano mnie do Chiquimuli, gdzie mamy wielką parafię pod wezwaniem Wniebowzięcia Matki Bożej, należało do niej duże miasto z wioskami. Miasto liczyło wówczas ponad 50 tysięcy ludzi i ponad 100 wiosek. Obecnie parafia jest mniejsza, ponieważ biskup utworzył nową parafię, do której należy część miasta i sporo wiosek. Oprócz tej wielkiej parafii w Chiquimuli, kapucyni mają do obsługi, parafię sąsiednią pod wezwaniem św. Józefa, gdzie o. Jan Bartnowski wybudował dom starców w którym obecnie jest pochowany. Do niedawna mieliśmy też do obsługi trzecią parafią dojazdową, pod wezwaniem św. Jacka w której pracował przez długie lata o. Zygmunt Prusiński. Zrobił bardzo dużo dla tej parafii, zupełnie ją odbudował. W Chiquimuli byłem przez pewien czas z o. Janem Bartnowskim, z o. Franciszkiem Pietruchem, z o. Stanisławem Mikiciukiem, z o. Stanisławem Filipkiem i z tutejszymi. Pracowaliśmy bardzo dużo w mieście i na wioskach. Codziennie wyjeżdżaliśmy z wizytą duszpasterską na wioski, gdzie spowiadaliśmy, odprawialiśmy Mszę św. lub też udzielaliśmy innych sakramentów. Dodatkowo przełożeni zrobili mnie odpowiedzialnym za tak zwane małe seminarium, w którym kandydaci do naszego zakonu studiowali przygotowując się do matury.

W roku 1986 nasi przełożeni przyjęli nową parafię pod wezwaniem Narodzenia Matki Bożej w diecezji św. Anny w Salvadorze. Parafia była utworzona w latach 60-tych i jest położona na peryferiach miasta o imieniu patronki diecezji, bardzo rozległa i zaludniona. Do parafii należało oprócz dzielnicy św. Elżbiety, gdzie mieszkamy do dnia dzisiejszego 74 wiosek, z których tylko bardziej zaludnione, tak zwane kantony, miały swoją kaplicę. Z braku kaplic w kantonach albo wioskach, odprawialiśmy Mszę św. w szkołach, w domach prywatnych lub też na otwartym polu pod drzewem. Obecnie ta parafia jest już dużo mniejsza, ponieważ biskup utworzył nowe parafie, szczególnie z wiosek, które należały do parafii.

Pierwszymi współbraćmi, którzy tam zostali posłani byli o. Anioł Garcia, Hiszpan, jako proboszcz i gwardian i o. Franciszek Gaca jako wikary. Ze względu na trudne warunki wojenne o. Anioł dość szybko poprosił o zmianę. Pozostał o. Franciszek Gaca, jako proboszcz i gwardian i o. Stanisław Filipek jako wikary. O. Franciszek Gaca wyjeżdżając na urlop do Polski powiedział, że już nie chce wrócić do Salvadoru. I w połowie lipca 1988 roku przełożeni zdecydowali mianować mnie jego w miejsce. Przez pewien czas byliśmy z o. Stanisławem Filipkiem, który też na własną prośbę został przeniesiony do Gwatemali. Na jego miejsce przyszedł br. Józef Bielecki, który też dość szybko wrócił do Gwatemali. I ja pozostałem sam, mając do obsługi dużą parafię do której należało 74 wiosek i żyjąc w klimacie wojennym. W roku 1996 dołączył do mnie o. Miguel Hernandez, Gwatemalczyk, z którym pracowałem w tej parafii do roku 2006. W listopadzie 2009 roku został zamordowany w Gwatemali.

Rozpocząłem moja obecność w Salvadorze, nie myśląc, że będzie tak długa, bo aż osiemnastoletnia w tej samej parafii, zawsze jako proboszcz i gwardian. Można pytać dlaczego przełożeni zostawili mnie w tej parafii przez tyle czasu. Ja myślę, że z trzech powodów, jednym z nich było dużo obowiązków już przyjętych w parafiach i niewystarczająca liczba braci. Drugim powodem bardzo mocnym była trwająca w Salwadorze wojna domowa, której współbracia starali się uniknąć. I jako trzeci, pomimo braku braci, ja chciałem utrzymać obecność kapucynów w Salvadorze ze względów duszpasterstwa pokoleniowego.

Po przyjęciu parafii, rozpocząłem moją pracę duszpasterską i charytatywną w duchu franciszkańskim. Zacząłem poznawać ludzi, warunki ich życia, plan duszpasterski diecezji i parafii, sytuację wojenną społeczeństwa, szukając sposobu na życie i pracę w warunkach wojennych itp. Mając w myśli obraz parafii polskich, odkrywałem wielkie potrzeby w duszpasterstwie. Brak kościołów, kaplic szczególnie na wioskach czy też choćby minimalnego zabezpieczenia kościoła i domu parafialnego, w którym mieszkaliśmy itp. Kaplice były tylko na wioskach bardziej zaludnionych w tzw. kantonach i często w złym stanie. Z braku kaplic odrabialiśmy Mszę św. lub inne sakramenty w szkołach, domach prywatnych lub też w polu pod drzewami. W sumie było 15 kantonów, które trzeba było wizytować przynajmniej raz w miesiącu.

Rozpocząłem pracę duszpasterską w miejscu zamieszkania i na wioskach. Oprócz pracy duszpasterskiej, sakramentalnej, katechetycznej, wspierałem istniejące już różne grupy duszpasterstwa ludzi świeckich, takie jak katechiści, wspólnoty małżeństw, adoracji najświętszego sakramentu, Legionu Maryi, czy też wspólnoty młodzieżowe. Z pomocą Trzeciego Zakonu, założonego przez śp. o. Jana Bartnowskiego w parafii św. Józefa, Gwatemala, założyłem Trzeci Zakon w parafii Narodzenia Matki Bożej. Po pewnym czasie pracy z tymi grupami, zauważyłem że liczba członków tych grup zaczęła rosnąć. Szczególnie Legion Maryi zdołał rozwinąć się tak w parafii jak i w diecezji, którego, z woli biskupa byłem duszpasterzem przez kilka lat. Legion Maryi, w wyniku dobrej pracy duszpasterskiej, stał się najliczniejszą grupą w parafii, diecezji i w Salvadorze. Służył wielką pomocą w rozwijaniu pracy duszpasterskiej w parafii. Członkowie Legionu dawali katechezę dzieciom i młodzieży, odwiedzali chorych, przygotowując ich do spowiedzi, Komunii św. lub nawet do sakramentu małżeństwa. Wielką misją jaką mieli do spełnienia każdego tygodnia była wizyta u rodzin. Wszystkie grupy duszpasterskie ludzi świeckich istniejące w parafii, przyczyniły się swoją pracą do wzrostu życia religijnego-katolickiego w parafii. Oprócz pracy czysto duszpasterskiej, widząc brak kaplic szczególnie w kantonach, rozpocząłem starania o pomoc ekonomiczną na ich budowę. Z powodu biedy ludzi było niemożliwe zrealizować jakikolwiek projekt budowlany bez pomocy pieniężnej z zagranicy. Zacząłem wiec szukać pomocy finansowej na te projekty. Moją pierwszą prośbę skierowałem do instytucji niemieckiej Adveniat i odpowiedź była pozytywna. Do dnia dzisiejszego, czyli już ponad 30 lat otrzymuję od nich pomoc ekonomiczną na różne projekty. Chyba nigdy nie powiedzieli, że nie mogą mi pomóc. Pomagali w finansowaniu budowy kaplic, w kupnie samochodów, w kształceniu katechistów itp.W ciągu tych lat otrzymałem od nich dużo pieniędzy. Ze względu na różnorodność projektów jakie rozwijałem w parafii, zwracałem się też do innych instytucji kościelnych, które też pomagały finansowo.

Pracując wśród ludzi, wizytując chorych czy wioski, poznawałem ich wielką biedę w jakiej żyli. Mieszkania biedne i niewystarczające dla dużych rodziny, jakie w nich mieszkały. Wioski bez dróg dojazdowych, też z powodu terenu górzystego i braku mostów, bez światła elektrycznego. Szkoły przeludnione, dużo dzieci bez nauki z braku szkół. Bez nadziei, że rząd im pomoże. Rząd Salwadoru w tamtych czasach był zajęty wojną, która pochłaniała cały dorobek narodu. Zacząłem szukać pomocy finansowej na projekty społeczne. Znalazłem adresy instytucji zagranicznych, szczególnie w krajach Europy Zachodniej, które finansowały projekty rozwoju społecznego w całej Ameryce Łacińskiej. W Salvadorze była instytucja, która pieniędzmi otrzymywanymi z Ameryki Północnej lub z krajów Europy Zachodniej finansowała projekty społeczne. Było też tak, że niektóre kraje dawały Salvadorowi produkty żywnościowe z pozwoleniem na ich sprzedaż, i otrzymanymi pieniędzmi finansowali różne projekty. Po podpisaniu traktatu pokoju między rządem a partyzantami w 1992 roku, pojawiło się więcej instytucji, które dzięki środkom finansowym zagranicznym, pracowały na rzecz odbudowy i rozwoju Salwadoru. Nie będę tutaj opisywał każdego projektu oddzielnie jaki zrealizowałem w Salvadorze, ponieważ dzięki Bogu i dobroczyńcom, jest ich sporo, tylko dam ich spis, nazwę projektu, dobrodziejów, kosztorys, ilość ludzi korzystających z projektu i rok jego realizacji.

Moja obecność w Salwadorze przedłużyła się, jednak, chyba można powiedzieć, że dzięki Bogu nie zmarnowałem czasu i okazji, żeby zrobić coś na chwałę Boga i pożytek biednych i opuszczonych ludzi. Projekty były dodatkiem charytatywnym do pracy duszpasterskiej zrealizowanej w parafii. Mój już tak długi pobyt w Salwadorze, nie był mile widziany przez niektórych współbraci, nawet zaczęli mówić, że nie zechcę już wyjść z Salwadoru. Nasz ówczesny wiceprowincjał o. Bernabe Sagastume Lemus, obecnie biskup diecezji św. Róży z Limy w Gwatemali, powiadomił mnie w miesiącu styczniu 2006 roku, że przenosi mnie do Quezaltepeque. Posłuchałem go bez żadnego oporu z mojej strony. I po 18 latach, o. Franciszek Gaca został ponownie proboszczem parafii Narodzenia Matki Bożej i gwardianem wspólnoty.

Parafia w Quezaltepeque pod wezwaniem św. Franciszka z Asyżu, była praktycznie polska i kapucyńska. Wszyscy Polacy, którzy przyjechali do Gwatemali z prowincji Krakowskiej i Warszawskiej pracowali w tej parafii. Przejął parafię po o. Franciszku Pietruchu, jako proboszcz i gwardian wspólnoty, 6 lutego 2006 roku. Parafia duża, zaludniona licząca ponad 35 tys. mieszkańców, mająca do obsługi małe miasteczko powiatowe Quezaltepeque i 45 wiosek, które trzeba było wizytować. Do wspólnoty należeli przez pewien czas o. Stanisław Miciuk, o. Zygmunt Prusiński i też niektórzy z tutejszych. Chyba największą pracą była wizyta duszpasterska w tylu wioskach, przynajmniej raz w miesiącu.

Ludzie z wiosek zauważyli to, że kapucyni polscy nie opuszczają ich. Żeby wizytować wszystkie wioski raz w miesiącu, trzeba było organizować wizyty w niedziele i w ciągu tygodnia. I pomimo zwykłego dnia ludzie uczestniczyli we Mszy św., dawało się im również okazję do spowiedzi. Oprócz sprawowania sakramentów, było dużo pracy z różnymi grupami duszpasterskimi, istniejącymi w parafii. Jednym z najbardziej liczebnych był Franciszkański Zakon Świeckich. Duch religijno-katolicki wśród wiernych bardzo żywy. Dużo ludzi uczestniczyło we Mszach św. tak w miasteczku jak i na wioskach. Masowe uczestnictwo ludzi w duszpasterstwie pomogło mi także ekonomicznie w zrealizowaniu różnych projektów dla dobra parafii. Oprócz budowy nowych kaplic, wykonałem dużo innych prac infrastrukturalnych koniecznych dla ułatwienia duszpasterstwa.

O. Franciszek Pietruch wybudował szkołę powszechną dla dzieci z rodzin biednych, która z czasem zrobiła się niewystarczająca dla dzieci, które chciały uczyć się w tej szkole. Dzięki pomocy finansowej otrzymanej z konferencji biskupów Włoch, wybudowałem 13 sal więcej, bardziej dostosowanych do tutejszego gorącego klimatu i z pełnym wyposażeniem. Za pośrednictwem ambasady polskiej w Meksyku, także otrzymałem pomoc ekonomiczną od rządu polskiego dla tej szkoły. Gościłem przedstawicieli ambasady polskiej tutaj w Gwatemali, którzy przyjechali zobaczyć szkołę i sprawdzić, jak wykorzystałem pomoc jaką mi dali. Jeżeli chodzi o projekty materialno-społeczne, to chyba nabyłem większego doświadczenia i zaufania instytucji międzynarodowych i jest już mi łatwiej uzyskać sfinansowanie całkowite lub przynajmniej częściowe moich projektów.

Po kapitule naszej kustodii w miesiącu grudniu 2014 roku, po 9 latach mojej pracy w Quezaltepeque, przełożeni zdecydowali przenieść mnie do miejscowości św. Józefa Villa Nueva, pomimo, że jeszcze trwała budowa szkoły, za którą byłem odpowiedzialny. Jak już wspomniałem, ta miejscowość, jest centrum parafii św. Piotra i św. Pawła położonej na peryferiach stolicy, oddzielona od parafii Niepokalanego Poczęcia Matki Bożej, Villa Nueva, i utworzona jako samodzielna 20 lat temu. Po kapitule zrealizowanej w miesiącu grudniu 2017 roku pozostawiono mnie na następne 3 lata. Kapucyni administrują tą parafią od 7 lat, ja jestem drugim proboszczem zakonnym. Jest to parafia ogromna, jeśli chodzi o zaludnienie. Nie mamy danych demograficznych, tylko ludzie przypuszczają, że może być 115 tys. osób żyjących na terenie parafii. Nie tak dawno robiono spis ludności w Gwatemali, to może będziemy mieli dokładniejsza liczbę ludzi należących do naszej parafii. W sumie mamy 19 kaplic, w których organizujemy nasza pracę duszpasterską. Znajdują się one szczególnie w starszych osiedlach o tradycji katolickiej. Dużo gorzej jest z nowymi osiedlami, których przybywa bardzo dużo i szybko, ponieważ ludzie z całej Gwatemali szukają pracy w stolicy i mieszkania na peryferiach stolicy, ponieważ jest tańsze. Stare osiedla są otwarte, każdy może wejść kiedy chce, natomiast nowe są obudowane murami i mają strażników i szlabany, można wejść tylko za specjalnym pozwoleniem. Te osiedla są zamknięte i dla nas to wielki problem. Właściciele ziemi, na których budują takie osiedla są ludźmi albo niewierzącymi, albo też wyznającymi inna wiarę. Bywa też i tak, że są pochodzenia żydowskiego i jest bardzo trudno lub bardzo drogo lub wręcz niemożliwe, żeby zdobyć kawałek ziemi na budowę kościoła. Prawo, które reguluje sprawy budów nic nie mówi na ten temat. Pomimo tych trudności staramy się znaleźć miejsce w domach prywatnych lub pomieszczeniach użytku publicznego, żeby być z ludźmi i prowadzić pracę duszpasterską. W przeszłości, przed utworzeniem parafii, kościół z osiedla św. Józefa, jak i kaplice należące obecnie do tej parafii były traktowane jako wiejskie i dojazdowe, nie było w nich duszpasterstwa systematycznego. Z braku kapłanów, wizytacje duszpasterskie wiosek były bardzo nieregularne i też starań o budowę kaplic w nowo powstających osiedlach nie było. Kościół w osiedlu św. Józefa wybudowano na terenie obcym, bez prawa własności, nie wiadomo kto jest właścicielem terenu. W pierwszych dniach mego probostwa zdałem sobie sprawę z tej trudnej sytuacji infrastrukturalnej parafii. Zastałem w bardzo w złym stanie fizycznym kościół parafialny, brak własnego biura parafialnego, salek katechetycznych. Musiałem więc, oprócz pracy duszpasterskiej, starać się o poprawę stanu fizycznego parafii. Dzięki Bogu i ofiarności parafian, w ciągu 3 lat mojej pracy w tej parafii, mogłem zrealizować 3 duże i drogie, jak na obecny stan ekonomiczny ludzi, projekty. Wybudowaliśmy biuro parafialne z salonami, naprawiliśmy kościół parafialny i kupiliśmy jeszcze ziemi, żeby wybudować w przyszłości więcej salek na potrzeby duszpasterskie tej parafii.

Zbliżając się do 33 rocznicy mego pobytu i pracy w Ameryce Centralnej, zdecydowałem się podzielić z Wami, przynajmniej częściowo, wynikami mojej pracy. Z powodu pracy duszpasterskiej i charytatywnej bardzo mało jeździłem do Polski na moje wakacje. Pisze na ten temat, jednak NIE, żeby się pochwalić moimi osiągnięciami, lecz tylko, żeby dać WIELKIE DZIĘKI PANU BOGU, za wszelkie dobro, które mogłem zrobić dla dobra duchowego lub materialnego tych ludzi często zapomnianych i opuszczonych przez władze rządzące. Kiedy byłem ostatni raz w Polsce to w naszym kościele w Łomży za pozwoleniem i w towarzystwie byłego gwardiana i proboszcza o. Mirosława Ferenca odprawiłem Mszę św. dziękczynna, za nagrodę otrzymaną w Salwadorze – „Przyjaciela Salvadoru”, jak i za wszystkie projekty zrealizowane. Ja tylko staram się pracować według potrzeb duchowych i społecznych tych ludzi. I Bóg pomagał w przygotowywaniu planów, kosztorysów projektów, stawiając na mojej drodze odpowiednich ludzi, takich jak architekci, inżynierowie, którzy mi pomagali. W instytucjach finansowych międzynarodowych czy narodowych z biegiem czasu zdobyłem wielkie zaufanie, aż do tego stopnia, że przekazywano mi duże sumy pieniędzy, bez większych warunków. I zawsze sprawozdania finansowe ze zrealizowanych projektów, były robione z pełną odpowiedzialnością i do ostatniego grosza. W krajach Ameryki Centralnej, które są w większości krajami biednymi, szczególnie kapłani zakonni obcokrajowcy, realizują wielkie projekty społeczne. Poznałem w Salwadorze, salezjanina z Włoch, o. Florentino Rossiego, który wybudował miasteczko dla dzieci opuszczonych i trudnych. Zakony takie jak salezjanie, jezuici, czy nawet bracia mniejsi, mają tutaj uniwersytety, szkoły czy też projekty społeczne o charakterze charytatywnym, takie jak szpitale, domy starców itp. Biorąc pod uwagę niektóre projekty, np. rozwoju wiosek, wydaje się, że Kościół zastępuje władze rządowe w ich obowiązkach. Brak rozwoju wiosek często usprawiedliwiają brakiem pieniędzy, co jest kłamstwem. Nie tak dawno w Salvadorze, skazali byłego prezydenta Antonio Saca na 10 lat więzienia, za kradzież 300 milionów dolarów. Groziło mu 30 lat, ale przyznał się do złodziejstwa, wydając swoich wspólników i w nagrodę dali mu tylko 10 lat. Takie kradzieże oczywiście hamują rozwój społeczny krajów. Pomimo tego zła, widzi się też praca instytucji rządowych, instytucji prywatnych czy też Kościoła, które planują i wspierają ogólny rozwój tych krajów. I my kapucyni polscy pracujący już dziesiątki lat tutaj, staramy się dać jak najwięcej i to co najlepsze dla dobra tych ludzi.

Obecnie każdy z nas jest w innej wspólnocie, dlatego komunikacja między nami jest bardzo mała. Jak jest zebranie ogólne kustodii, to wtedy wykorzystujemy okazję, żeby porozmawiać po polsku na różne kwestie naszego życia i pracy i tez dość często pojawia się temat naszej przyszłości w Ameryce Centralnej. Ten temat jest dość trudny i oczywiście zależy od każdego z nas, czy pozostanie tutaj aż do śmierci, czy też choćby na kilka lat przed śmiercią powróci do Polski. Podobnie jak było z braćmi z Hiszpanii czy też ze Stanów Zjednoczonych. Jak wynika z naszych rozmów, to żaden z nas nie ma jeszcze ostatecznego zdania na ten temat. To chyba oznacza, ze każdy z nas czuje się dość dobrze i tez, że wiemy, że bracia tutejsi jeszcze nas potrzebują, ja bym powiedział, że bardzo nas jeszcze potrzebują, pomimo wzrostu liczebnego powołań jaki mieliśmy w ostatnich latach. Nie wiemy jak i kiedy zakończy się nasza misja na tych ziemiach Ameryki Centralnej. Jednak chyba jest najważniejsze, biorąc pod uwagę życie obecnej kustodii i nasze projekty zrealizowane, ze nasza misja przeszczepiania naszego zakonu w Ameryce Centralnej w dużej mierze została zrealizowana. I teraz niech bracia z Ameryki Centralnej biorą w swoje ręce przyszłość zakonu w tej części świata.

Z mojej strony dziękuję Panu Bogu za powołanie misyjne jakim mnie obdarzył i za opiekę, której doświadczyłem bardzo wyraźnie, szczególnie w sytuacjach niebezpiecznych i trudnych mego życia i pracy. Dziękuję moim byłym przełożonym, a szczególnie o. Maksymilianowi Macioszkowi za trud włożony w moją formację i także za pozwolenie i błogosławieństwo prowincjalne na pracę misyjną w Gwatemali. Bóg zapłać także tutejszym przełożonym i wszystkim współbraciom za wszelką pomoc, której doświadczyłem w ciągu mojej obecności na tej ziemi. Dziękuję także wszystkim ludziom świeckim, a szczególnie moim współpracownikom w duszpasterstwie i w projektach społeczno-charytatywnych za wszelką okazaną pomoc. Za wszelkie dobro zrealizowane, BOGU NIECH BĘDZIE CHWAŁA, za wszelkie zło popełnione przepraszam i proszę o przebaczenie Boga i ludzi. Niech Matka Boża, Królowa naszego zakonu, wyprasza u swego Syna Jezusa Chrystusa potrzebne łaski dla nas wszystkich, którzy staramy się iść śladami św. Franciszka z Asyżu, służąc Bogu i ludziom.

Z pozdrowieniami i pamięcią przed Panem.

Szczęść Wam Boże.

o. Bogdan Filipiuk

Kilka dni temu podzieliśmy się z Wami naszym plakatem – zaproszeniem do pomocy naszym misjonarzom w Gruzji w zmianie wysłużonego samochodu. Przypomnę, że używana przez braci Skoda Fabia ma już 18 lat i przejechał ponad 300.000 km.

Dziś chcemy ponowić to zaproszenie poprzez krótki film zrobiony specjalnie dla Was w Gruzji, w Achalcyche, czyli miejscu gdzie bracia żyją i posługują. Zobaczcie sami, a może słowa br. Piotra zainspirują Was do tej formy pomocy jako wielkopostnej jałmużny.

https://misje.kapucyni.eu/wp-content/uploads/2020/03/VID-20200306-WA0000-1.mp4

Sam zakup samochodu to niestety nie wszystko. Musimy przewidzieć kwestie transportu i wszelkich opłat celno – podatkowych, które nie są małe.

Dziękujemy wszystkim, którzy już nas wsparli, za Waszą hojność i wszelkie dobro.
Prosimy Was również o modlitwę za tych dwóch braci: Piotra i Aleha, którzy zaczynają tworzyć tę kapucyńską obecność w Gruzji w wydaniu Braci Kapucynów Prownicji Warszawskiej.

My ze swej strony pamiętamy o Was w naszych modlitwach. Was, Wasze Rodziny i wszystko co nosicie w swoich sercach będziemy powierzać w niedzielnej Eucharystii właśnie w Gruzji w Achalcyche w naszym kościele pw. Matki Bożej Różańcowej.

Wpłaty można dokonywać na numer konta:
Warszawska Prowincja Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów
ul. Kapucyńska 4, 00-245 Warszawa
Pekao S.A. 03 1240 6292 1111 0000 5019 9015
tytuł wpłaty: ‚Samochód Gruzja’

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej:
kapucyni.misje@gmail.com |
(+48) 797 907 140  



cart linkedin facebook pinterest youtube rss twitter instagram facebook-blank rss-blank linkedin-blank pinterest youtube twitter instagram